Nie samym survivalem człowiek żyje. Czasem warto zahaczyć o bushcraft lub po prostu o zwykłą turystykę. W myśl aktywnego spędzania czasu postanowiliśmy wraz ze znajomymi z naszego środowiska udać się w Izery. Nie będzie to jednak zwykły wpis o wypadzie w góry, bo nie o tym jest Gotowy na Jutro. Znajdziecie tu moje przemyślenia na temat noszenia elementów naszego wyposażenia oraz przygotowaniach do ew. ewakuacji. Zanim jednak przejdziemy do meritum zapraszam was na wideo relacje, która pozwoli wam się w czuć w piękno tego miejsca oraz klimat naszej wyprawy.
A więc zapraszam dalej…
Sobota 0100h budzik nie zadzwonił… więc z pośpiechu odrobinę spóźniony wrzucałem rzeczy do auta. Czas tego ranka był bardzo ważny o czym miałem się przekonać w ciągu najbliższych 22 godzin. Przed nami długa trasa, od domu do naszego punktu startowego dzieliło nas 500 km. Od kilku dni w eterze było słychać “chłopaki z WWA nie możecie się spóźnić. Mamy mało czasu…” Razem z Konradem z NaszaKGP gnaliśmy więc ile mocy w aucie by być na czas i nie powodować opóźnień. Na miejsce zbiórki dotarliśmy jako pierwsi co pozwoliło nam na spokojne naładowanie baterii i ciepłe śniadanie.
Po godzinie dołączyła do nas pozostała część ekipy
Irena Sowa
Zwarci i gotowi wyruszyliśmy w drogę. Plan na ten dzień zakładał ok. 25 km co jak dla mnie było planem ambitnym. Nie jest to dystans nie do zrobienia, ale znając górskie doświadczenie współtowarzyszy zwyczajnie obawiałem się o tempo, za którym będę musiał nadążyć. Postanowiłem potraktować ten marsz jako test moich umiejętności ewakuacyjnych. Ważący blisko 17kg plecak dobrze symulował ewakuacyjny zestaw B.O.B. dzięki czemu mogłem sprawdzić ile rzeczywiście będę w stanie przejść z obciążeniem w trudnym górskim terenie. Oczywiście można przyjąć, że B.O.B ma nam pozwolić na przeżycie 72h w i ułatwienie dotarcia do naszego punktu ewakuacji. Co jeśli jednak nasz cel będzie zniszczony lub z jakiegoś powodu nie będziemy mogli się do niego dostać? W takiej sytuacji jeśli nie posiadamy dodatkowych wariantów, najprawdopodobniej będziemy zmuszeni improwizować. Warto na taką okazję poznać możliwości swojego organizmu. Nie można zakładać, że pokonanie 25 km w górskim terenie przyjdzie nam tak samo łatwo jak po płaskim.
W swoich planach ewakuacyjnych nie zakładam poruszania się pieszo, jednak nie mogę wykluczyć tej formy przemieszczania się. Biorąc pod uwagę konieczność porzucenia auta koniecznie należy zwrócić uwagę na sposób przenoszenia naszego sprzętu. Jeśli decydujemy się na przenoszenie naszego dobytku na plecach, warto pomyśleć o dobrym systemie nośnym. Słaby plecak negatywnie wpłynie na naszą mobilność i zasięg. Na co dzień pakuję się w 25-35l i mam spory luz, jednak specyfika naszego wyjazdu wymagała przenoszenia namiotu, i warstw postojowych, które wymusiły na mnie zastosowanie większego plecaka. Jedyne co miałem to pancerny BW65, który niestety potwierdził tylko to, że kiepski plecak osłabia piechura.
Wąskie ramiona oraz brak solidnego pasa biodrowego sprawiał, że znacząco zmieszał się komfort marszu. Zamiast regulować oddech i tempo skupiałem się na ciągłym poprawianiu oraz regulowaniu plecaka. Nie był najcięższy w naszej grupie jednak teraz już wiem, że mógłby być o wiele lżejszy. Następnym razem na pewno zabiorę mniej jedzenia, które mimo iż było obliczone kalorycznie na średnie spalanie organizmu pod obciążeniem z ujętym lekkim deficytem kalorycznym okazało się jednak zbyt bogate. W przypadku ewakuacji sytuacja może być różna, jednak niezależnie od niej czas będzie kluczowy. Tempo naszego marszu pierwszego dnia było takie, że praktycznie nie myślałem o jedzeniu. Zaliczyliśmy jedną przerwę obiadową podczas, której zjedliśmy coś na ciepło. Poza tym podczas marszu uzupełniałem kalorie przy pomocy batonów proteinowych i kabanosów. Do tego typu posiłków idealne są owsianki błyskawiczne. Dobry stosunek kalorii do masy produktu oraz w przyzwoity sposób zapycha żołądek.
Wracając do marszu, pierwszego dnia dystans okazał się minimalnie krótszy od planowanego. Gps wskazał 22km, jednak dwa ostatnie były dla mnie osobiście niezłą przeprawą. Ramiona po 20 km, dawały już o sobie znać, o dziwo nogi nie bolały ale to zasługa kijków, które pożyczył mi Andrzej. Bez nich najprawdopodobniej dalej leżałbym na zboczu Smreka (1124 m n.p.m.)🙂 Nawiązując do tego zbocza, podejście od Czeskiej strony, którym zdobywaliśmy szczyt wyposażone było w dość nieprzyjemny kąt natarcia oraz trudne skaliste podłoże. Był to idealny przykład dla wszystkich tych, którzy planując dystans do przejścia nie biorą pod uwagę ukształtowania terenu po, którym będą się poruszać. Ostatnie dwa kilometry dosłownie wyciągnęły ze mnie ostatnie ciepłe tchnienie. Tak jak pisałem, czas był dla nas ważny. Mimo dobrego tempa szczyt zdobywaliśmy już po zmroku przy dość silnym wietrze. Podejście było dla mnie na tyle trudne, że gdyby nie osobista eskorta Marka i Ireny miałbym co najmniej spore opóźnienie względem grupy. Był to dla mnie na tyle duży wysiłek, że w połączeniu z pod ziębieniem skończyło się “zrzutem pokarmowym”.
Po ciepłej nocy pod wieżą widokową, nastał mglisty poranek. Mieliśmy okazję, znaleźć się pomiędzy chmurami i z wierzy podziwiać przebijające się przez chmury słońce. Tego dnia głównie schodziliśmy, dzięki czemu dosłownie połykaliśmy kilometry. Natura w Izerach piękna, jest co podziwiać a to znacząco umila marsz. Drugiego dnia nie musieliśmy się już napinać więc tempo stanowczo spadło. Nie ukrywam, że widoczki jakie mijaliśmy schodząc podnosiły mnie na duchu i dawały energie do marszu.
Od dzieciństwa marzyłem o domu w górach, o życiu na łonie natury. Od pierwszego dnia słyszałem również od Buszmenów o mieszkającym w okolicy Zbychu. Okazało się, że mieliśmy okazje spotkać się z tą malowniczą postacią gór Izerskich. Zbychu, znalazł swoje miejsce niedaleko Hali Izerskiej. Mieszka w małej chatce przy szlaku niezależnie od pory roku. Obawiam się, że ilość ciekawych historii jakie Zbyszek może nam opowiedzieć wymagałaby minimum tygodnia ciągłego słuchania. Podczas naszej krótkiej wizyty załapałem się na historie o: tresowanych myszach, mieszkającej z nim żmii. Żmija też przedstawiła się nam w postaci nalewki:) Na 100% można o nim powiedzieć, że jest Gotów na Jutro na swój sposób.
Do naszego miejsca noclegowego doszliśmy jeszcze za dnia. Na spokojnie rozbiliśmy dźwigane namioty. Niestety tego złapał nas deszcz, który przemoczył mojego softa i tylko utwierdził mnie w słuszności decyzji dot. zabrania zapasowego polaru, który pozwolił mi spać w nocy przy temp -2 stopni.
Ostatni dzień to już tylko 3h zejście do aut. Podziwiając ostatnie widoki delektowaliśmy się kilometrami szlaku. Plecaki, w miarę spożycia zapasów, stawały się coraz lżejsze i nie utrudniały już marszu tak jak pierwszego dnia. Łącznie pokonaliśmy 44 km, niby nie dużo a z drugiej strony całkiem niezły dystans. Zapewne gdybyśmy znajdowali się sytuacji awaryjnej dystans ten by się wydłużył. Jednak mimo to dowiedziałem się, że w obecnym stanie jestem w stanie przejść 22km w górach ze słabym plecakiem.
Na mógłbym opowiedzieć jeszcze wiele więcej ale to może kiedyś jak spotkamy się gdzieś na szlaku 🙂 Więc jeśli chcecie więcej to zapraszam! W drogę!
Czy dobrze widzę, na zdjęciu “Drużyny pierścienia”, jeden z członków (po prawej), używa Haixów Combat GB?
Zgadza się, buszmeni mieli Combaty GB i bardzo chwalili. . Ja wystartowałem w Haix AirPower P9 i również byłem zadowolony mimo iż nie przechodziłem przez wodę tak chętnie jak oni.
Nie dziwię się, Deserty były projektowane do innych warunków:) Pytam, bo mam na stanie aktualnie wersje GB i FR Combatów. To jak dla mnie dwie zupełnie różne koncepcje. GB gotowe na wszystko (mimo, że nie wyglądają:), FR – zastanawia mnie ich wytrzymałość, ze względu na “skórę hydrofobową”. Znasz jakieś opinie?
Jasne, że do innych ale mimo to, ostatniego dnia, gdy chodziliśmy sporo po podmokłym terenie a raz zaliczyły nawet pełne zanurzenie dzielnie walczyły do końca. FR są mi obce a o GB nasłuchałem się sporo dobrego.
Ty mniej się martw o ciężar plecaka, a pomartw się trochę o to co dźwigasz na sobie w postaci słoninki ;).
Pamiętaj że każdy zbędny kg wagi to dodatkowa energia wymagana do tego żeby iść. Nie mówiąc już o grawitacji. Zrzuć 30 kilo, a poczujesz różnicę.
No dobra żarcik. Może BW65 na marsze się nie nadaje, ale musisz przyznać że na kajak jest świetny. NIE DO ZABICIA.
Co noszę to moje:) Przynajmniej jak zabraknie jedzenia będę miał co spalać. Redukcja podczas takiego marszu mimo uzupełniania kcal jest ogromna.
Pochwal się światu ile Cię ten spacerek kosztował na wadze
W ciągu tych 2,5 dnia waga spadła o 3kg mimo solidnego posiłku na koniec. Nie ma co się bawić w diety. Dwa tygodnie w górach załatwia takie problemy