W życiu każdego człowieka pojawiają się sytuacje, które w znaczący sposób wpływają na dalsze losy/rozwój danej osoby. Dawno dawno temu w moim życiu nadszedł dzień, który zmienił mój stosunek do EDC lub po prostu bycia przygotowanym. Nadszedł dzień, w którym obecny tu mój Ojciec przekazał mi moją pierwszą “puszkę przetrwania”. Pamiętam, że był to 24 grudnia, a moja “puszka” została mi przekazana w formie świątecznego prezentu. Mimo iż wcześniej również mieliśmy wiele wspólnego z bushcraftem i szeroko pojętą turystyką, teraz wiem, że tamtego wieczora, ujawniło się moje Gotowe na Jutro “Ja”.Były czasy gdy nie mówiło się o EDC/Bushcrafcie i innych tego typu formatach. Było to bardziej naturalne i nie wymagało oddzielnego nazewnictwa. Czasami wydaje mi się, że bycie przygotowanym, Gotowym na Jutro było wtedy prostsze.
Lepiej nosić niż się prosić…
Taka puszka to było wtedy coś… nikt nie miał takiego zestawu w szkole… Ona zawsze była w moim plecaku, a ja z nim nie rozstawałem się praktycznie nigdy, co już wtedy powoli tworzyło wśród znajomych mój wizerunek przygotowanego na wszystko… Ale również nie to było wtedy najważniejsze… Najważniejsze było to, że dzięki temu prezentowi zdałem sobie sprawę z korzyści bycia przygotowanym. Co dokładnie było w środku niestety nie pamiętam, ale powiem co zostało do dziś:
- Krzesiwo Light My Fire Scout
- 5 zapałek sztormowych
- Gwizdek
- Świeczka podgrzewacz
- Ostrze do skalpela
- Mini kompas
- Igła/nić
- Lusterko
- Drut
- Żyłka
- Ołówek/Kartka
- Sól
- 2x witamina C
- Instrukcja 😉
Było jeszcze trochę towaru… ale z czasem został wykorzystany.
Można powiedzieć, że stałem się po części preppersem i byłem tego świadomy. Moim zdaniem przekazywanie “puszek przetrwania” swoim dzieciom powinno stać się dobrym zwyczajem. Ja mam zamiar uczynić z tego rodzinną tradycję i wam też to polecam. Uczmy nasze dzieci myśleć, a nie tylko brać to co jest… Z tego miejsca, jeszcze raz dziękuję za prezent Ojcze:)
Ale do rzeczy, miało być o filozofii… W naszym zasobniku nie było wiele rzeczy, ale był on dobrze przemyślany. Miałem w nim wszystko co tak naprawdę mogło mi się przydać w codziennym życiu oraz podczas wypoczynku na łonie natury. I to było w tym najpiękniejsze. W tak małym zestawie, mieściło się wszystko to co było potrzebne. Nie było konieczności jednoczesnego noszenia foldera, multi-toola i otwieracza do czołgów. Wystarczył jeden scyzoryk Victorinox (w młodości zwany Szwajcarem) lub zwykły nóż do tapet, który nie raz zasłużył na miano genialnego narzędzia, wykonując powierzoną mu pracę. W puszcze było 5 zapałek sztormowych, przetrwały do dziś ponieważ, za każdym razem gdy chciałem ich użyć udawało mi się wynaleźć sposób na ich obejście.(zwyczajnie szkoda mi było ich używać:)) Z czasem zaowocowało to umiejętnością wykorzystania krzesiwa oraz odrobiną cierpliwości. Tą jednak muszę ćwiczyć dalej.
Wszystko było prostsze… nie wiem jedynie co się stało, że moja mała wszystko mająca pucha EDC urosła w chwili obecnej do rozmiaru 30 litrowego plecaka… Kiedyś miałem mniej i było to wszystko czego potrzebowałem… Gdzie popełniłem błąd?:)
Nie mówię, że posiadanie czy noszenie tych wszystkich narzędzi jest złe, ale to porównanie zmusza do myślenia. Do zadania sobie pytania czy to wszystko jest mi naprawdę potrzebne? Najważniejsze jest by nie zapominać o tym, że najważniejsze jest myślenie i że tylko na własnej wiedzy i wyćwiczonych umiejętnościach możecie polegać, a nie na sprzęcie… Bo co z tego, że letherman ma dożywotnią gwarancję, jeśli po apokalipsie nie będzie możliwości z niej skorzystać, a ty zostaniesz z kawałkiem metalu w rękach…
Więc jeśli cały rok tak jak ja macie przy sobie 3 folie NRC i komplet podgrzewaczy chemicznych a z waszym plecakiem można w każdej chwili ruszyć w świat to znaczy, że chyba macie problem:) Chorujecie na ciężka odmianę “przezorny zawsze ubezpieczony”, choroba ta przejawia się w dźwiganiu dużej ilości sprzętu oraz zbieraniu tzw. “przydasiów”. Ale nie martw się konsekwencje nie są jakieś straszne… co najwyżej, nabawisz się kontuzji kręgosłupa od dźwigania lub zwiędną Ci uszy od słuchania marudzenia na to wszystko twojej drugiej połowy.
Kończąc jednak, chciałbym byś spojrzał na swój plecak i głęboko przemyślał to co w nim jest. Może okazać się, ze masz w nim sporo rzeczy nie potrzebnych, których tak naprawdę nie musisz nosić.
Ja kiedyś tak zrobię…
Ja to robię raz na pół roku… Zawsze zostaje mi po tym kilka przedmiotów które tak naprawdę zupełnie się nie przydają.
pozdr KO
Ja niestety co pół roku dokładam… ale to przez to, że praktycznie wyłącznie przemieszczam się tylko autem i nie muszę tego dźwigać. Na następny wypad na pewno sporo zostawię w domu.
popieram idee od lat forsuję ten sam sposób funkcjonowania-na co dzień przenoszę niezbędne mi reczy w nerce/saszetce co teraz powoli się staje standardem w naszym środowisku-posiadam też gotowy do użycia trzydniowy zestaw ucieczkowy zawarty w plecaku..pozdrawiam wiem jak wkręcające jest to hobby/styl bycia-wszystkiego dobrego kolego
Ostatnio przy ognisku w Kraśniku śmialiśmy się, że prawdziwy Preppers ma trzy nerki:)
Pozdrawiam
prepering jest w głowie… aborygeni nie mają plecaków czy nerek a są gotowi bo widzą jak przeżyć.
To był taki żart sytuacyjny apropo noszenia nerki